Obudziła się około szóstej rano. Wiedziała że miała kilka naprawdę dziwnych snów, ale nie pamiętała co one przedstawiały. Tylko spojrzenie stalowoszarych oczu nadal pojawiało się jej co chwila w głowie. Powoli wstała z łóżka i ruszyła w stronę kuchni, aby zrobić sobie mocną kawę. Była niewyspana a tego dnia miała przyjść duża dostawa książek. Cieszyła się, że Ginny postanowiła u niej pracować, ponieważ szykowało się dużo sprawdzania, dźwigania i co najgorsze, tona papierkowej roboty. W drodze do pomieszczenia minęła mały salon, w którym ledwo udało jej się postawić pianino. Dopiero kilka lat temu zainteresowała się grą na tym instrumencie, ale pochłonęła ją ona całkowicie. Na pulpicie znajdowały się nuty do jednego z jej ulubionych utworów Chopina. Dobrze pamiętała, jak długo zajęło jej nauczenie się większości z kompozycji tego muzyka.
~*~
- Nie mogę uwierzyć! Granger coś za pierwszym razem nie wychodzi! – zaczął wykrzykiwać Malfoy zwijając się przy tym ze śmiechu. Przez ostatni tydzień ciągle lało jak z cebra, więc trudno było zbliżyć się do kopalni pod pretekstem spaceru. Dlatego też Hermiona postanowiła, aby w wolnym czasie Draco uczył jej gry na pianinie. Była zdeterminowana, ale początki były trudne. Możliwie dlatego, że szatynka była bardzo ambitna i od razu chciała zabierać się za utwory znanych kompozytorów.
- Przecież nie idzie mi aż tak źle, Malfoy! – oburzyła się.
- Ciągle mylisz klawisze i krzyżyki z bemolami i kasownikami, więc idzie ci idealnie – kontynuował blondyn i już ledwo siedział na krześle. – Ale oczywiście Hermiona Granger nigdy nie przyznaje się do porażek.
- Przecież dopiero zaczynam grać!
- Dokładnie! A za Chopina nie zabiera się po dwóch lekcjach gry na pianinie.
- Przecież to nie może być takie trudne – powiedziała Hermiona i ponownie spróbowała zagrać „Preludium E-mol” tego znanego twórcy oraz, jak się niedawno dowiedziała, czarodzieja. Jednak już po kilku pierwszych nutach przerwała. Znowu wyszło jej beznadziejnie. Ale gryffońska duma zakazywała jej przyznania się do błędu i sięgnięcia po utwory dla początkujących. Oczywiście dawało to blondynowi idealne argumenty do żartowania sobie z szatynki, z czego oczywiście ciągle korzystał. Już chciał wypowiedzieć kolejną wredną uwagę, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę – poinformowała Draco Hermiona i ruszyła w kierunku drzwi. Za nimi stała ich sąsiadka, Amanda. Była ona niziutką brunetką, która była wiecznie uśmiechnięta. Nikt nie mógł pojąć, jak w takim małym ciele mieści się tyle pozytywnej energii. Praktycznie każdy, kto kiedykolwiek spotkał się z tą kobietą, miał o niej dobre zdanie.
- Dzień dobry, Jean – odezwała się Amanda ciepłym głosem. Była ubrana w cieniutką, kolorową sukienkę. Hermiona rozejrzała się szybko dookoła i zauważyła, że niedawno musiało przestać padać. Chmury odsłoniły błękitne niebo i słońce, które sprawiło, że nareszcie można było poczuć, że jest już czerwiec.
- Dzień dobry, Amando – odpowiedziała uśmiechnięta szatynka. – Mamy piękną pogodę, prawda?
- Dokładnie. To takie miłe uczucie móc wyjść z domu bez parasolki i kaloszy. Pamiętasz pomysł festynu o którym ci mówiłam?
- Coś kojarzę. Chcesz wejść do środka? – zaproponowała Hermiona. – Usiądziemy, napijemy się herbaty i wszystko mi przypomnisz.
- Z wielką chęcią – odpowiedziała i przekroczyła próg domu.
~*~
- Nie wierzę, że daliśmy się na to namówić i jesteśmy tu teraz zamiast…
- Nie możemy rozmawiać o tym tutaj, Tom – przerwała Draco szatynka. Akurat stali teraz sami, ale gdyby byli tu jacyś śmierciożercy, to z łatwością mogliby ich podsłuchać za pomącą zaklęć i cały plan poszedłby na nic.
- Zmywajmy się stąd niedługo, dobra? – zapytał wręcz błagalnym głosem blondyn. Przyszli na ten festyn tylko z dwóch powodów. Pierwszym było to, że poprosiła ich o to Amanda, której nie da się odmówić. Drugim za to szansa, że może arystokrata rozpozna kogoś, kto służył kiedyś Voldemortowi, co było raczej mało prawdopodobne.
- Nie marzę o niczym innym – odpowiedziała Hermiona. – Poczekajmy jeszcze dziesięć minut i potem powiemy, że źle się czujesz.
- Dlaczego to ja mam się źle czuć a nie ty?
- Ponieważ to ty ciągle marudzisz, nie ja – powiedziała szatynka głosem, który nie wskazywał na zmianę zdania. Jednak Draco nie chciał tak łatwo ustąpić i już zamierzał nadal się sprzeczać, ale zauważył, że zbliżają się do nich organizatorzy festynu. Odbywał się on w miejskim parku znajdującym się niedaleko ratusza. Co kilka kroków stały szybko rozstawione stragany, na których można było kupić najróżniejsze rzeczy. Wydarzenie organizowane było w Wighton od kilkudziesięciu lat i większość mieszkańców uznawała za święty obowiązek uczestniczenie w nim. Przy jednym z wejść do parku ustawiona była duża scena, na której przedstawiane były występy oraz wręczane różne nagrody. Obok było miejsce ”didżeja”, w którym rozpoznała Brada, męża Katie..
- Jeszcze nie widzieliśmy was tańczących a niepisana zasada corocznego festynu jest taka, że każda para musi ze sobą zatańczyć chociaż raz – powiedziała Rachel, jedna z organizatorek wydarzenia, kiedy zbliżyła się do czarodziejów.
- Niestety Jean jest okropną tancerką – zareagował od razu blondyn i z uśmiechem na ustach objął ”ukochaną”.
- Zawsze tak mówi, ponieważ nie chce się przyznać, że zawsze depcze mi stopy – szybko odgryzła się szatynka. Wszyscy zebrani dookoła uśmiechnęli się, gdy usłyszeli te zabawne docinki. Nie wiedzieli, że ”małżeństwo” prowadzi aktualnie między sobą walkę o to, kto będzie miał ostatni głos.
- Tak czy siak to was nie ominie, więc lepiej mieć to już za sobą – stwierdziła Amanda i razem ze swoim mężem ruszyli na parkiet, którym była zwykła trawa. Czarodzieje, zmuszeni przez resztę, ruszyli śladem ich prześladowczyni. Stanęli jak najdalej od siebie i przyjęli pozycję do najprostszego tańca. Na początku tańczyli sztywno, ale po krótkim czasie lekko się rozluźnili, ponieważ jak zawsze zaczęli sobie docinać.
- Będę musiał wyczyścić sobie buty jak wrócimy, ponieważ całe są już przez ciebie pobrudzone – pierwszy odezwał się Draco. Oczywiście Hermiona nie nadepnęła na jego stopę ani razu, ale to nie było istotne. Przekomarzali się tak przez cały taniec. Byli tym tak zajęci, że nawet nie zauważyli, że minęło już kilka piosenek odkąd weszli na parkiet. Kilka razy nawet szatynka zapomniała o tym, że nie mogą się do siebie zwracać po prawdziwych nazwiskach.
- A ja przez cały czas muszę sobie wyobrażać, że zamiast ciebie stoi tu Leonardo Di Caprio, ponieważ inaczej nawet bym cię nie objęła, Malfoy – powiedziała, gdy zeszli na temat swojego wyglądu.
- A kto to, Granger? Zresztą nie mów, ponieważ gościu i tak nie dorasta mi do pięt.
- Oczywiście skromność to twoja najczęściej objawiająca się cecha, prawda?
~*~
Kiedy wreszcie udało im się uciec z festynu, od razu przebrali się w wygodniejsze ubrania. Hermiona miała na sobie czarne legginsy, błękitną bluzkę na krótki rękaw oraz na wszelki wypadek jasnoszarą bluzę. Za to Draco założył szare spodnie dresowe, białą bluzkę na ramiączka, ale miał już na sobie ciemnoszarą bluzę do zestawu. Szatynka wiedziała, że musi mu być gorąco, ale domyślała się dlaczego nie odsłonił swoich rąk, dlaczego nigdy tego nie robił. Była prawie pewna, że mimo śmierci Voldemorta, Mroczny Znak nadal znajdował się na jego przedramieniu. Czasami zastanawiała się, czy tego chciał. Czy chciał zostać śmierciożercą, czy chciał zabić Dumbledore’a. Nie było jej wtedy na wieży z Harrym, więc nie znała odpowiedzi na swoje pytania. Nie chciała ich zadać na głos, ponieważ sama by na nie blondynowi na pewno nie odpowiedziała.
- Dlaczego tak długo na mnie patrzysz? – zapytał się zdziwiony arystokrata wyrywając jednocześnie Hermionę z jej przemyśleń.
- Ponieważ wyglądamy jak tajni agencji z mugolskich filmów akcji – odpowiedziała szybko i nie czekając na reakcję czarodzieja wyszła na dwór. Gdy usłyszała jak Draco zamyka drzwi do ich domu, skierowała się do szopy na tyłach domu, w której trzymali różne rzeczy. Większości z nich blondyn nigdy nie widział na oczy, ale szatynce nie chciało się mu wszystkiego wyjaśniać. Wzięła swój rower i gdy zobaczyła, że Malfoy stoi gotowy obok niej, ruszyła w stronę kopalni.
Przez dłuższy czas jechali obok siebie w milczeniu i delektowali się ciszą i ładnymi widokami. Dookoła ścieżki rosło dużo różnych, kolorowych kwiatów. Nad nimi latało wiele pięknych motyli, każdy miał inny, wyjątkowy obrazach na swoich skrzydłach. Słyszeli ćwierkające ptaki, które wymieniały się najnowszymi plotkami. Hermionie przypomniało to o hogwardzkich błoniach. Z chęcią cofnęłaby się do tych czasów, kiedy beztrosko spędzali na nich wolny czas nie przejmując się śmierciożercami. Draco również ten widok kojarzył się ze szkołą i otaczającymi ją terenami, ale nie były to wspomnienia pełne szczęścia. Pamiętał, kiedy prawie codziennie wieczorem siadał naprzeciwko jeziora i zastanawiał się, co ma robić. Gdyby ktoś go wtedy zobaczył, nie rozpoznałby w nim tego arystokratę widywanego na szkolnych korytarzach.
Po kilkunastu minutach ciszy nareszcie dojrzeli w oddali ślady starej kopalni. Zjechali trochę na bok, aby zbliżyć się do rosnącego nieopodal lasu. Tam rzucili na siebie na wszelki wypadek Zaklęcie Kameleona i zostawili rowery. Hermiona i Draco nie przepadali za tym czarem, ponieważ jeszcze przez długi czas po jego użyciu czuli to dziwne uczucie rozbijanego jajka na głowie. Jednak trzeba było się poświęcić. Szli wolno i jak najciszej potrafili. Nie chcieli kusić losu. Kiedy zbliżyli się do wejścia, jak wcześniej ustalili, zaczęli okrążać budynek z dwóch stron aby zobaczyć, czy śmierciożercy wystawiają jakieś czujki i czy jest ktoś, kto mógł ich zauważyć gdyby chcieli podejść bliżej. Szatynka poszła w lewą stronę a blondyn w drugą. Kiedy oboje zniknęli sobie z zasięgu wzroku, poczuli się mniej pewnie. Jednak adrenalina krążyła już po chwili w ich żyłach.
Czarownica rozglądała się dokładnie dookoła. Szukała wzrokiem jakiegoś drugiego wejścia albo jakiegokolwiek ruchu. Nagle coś przykuło jej uwagę. Idealnie wygładzony patyk wydał jej się podejrzany, więc szybko do niego podeszła. Wiedziała, że coś było z nim nie tak, ponieważ gdy tylko go podniosła zorientowała się, że jest to różdżka. Właśnie wstawała i już chciała iść dalej, kiedy poczuła ogromny ból w okolicach głowy. Nastała ciemność.
~*~
Znajdowali się w ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Ich ręce i nogi były magicznie związane, ale Draco i tak co chwila próbował się z tych więzów uwolnić. Szatynka nadal leżała nieprzytomna niedaleko niego, ale on obudził się już jakiś czas temu. Jedynym źródłem światła była duża czarodziejska kula, która unosiła się pod sufitem na korytarzu, od którego byli oddzieleni kratami. Cały drżał z zimna. Powietrze było ciężkie i trudno mu się oddychało. Cały był brudny i jego ubrania były w kilku miejscach zniszczone. Przez cały czas zastanawiał się, co poszło nie tak. Przecież ani razu nie zapomnieli o eliksirze. Jak wychodzili z domu to nie używali magii. Byli tacy ostrożni. Próbował przypomnieć sobie jakiś moment, kiedy popełnili błąd, ale nie mógł takiego znaleźć. Trudno było mu się do tego przyznać, ale bał się. Jego i Hermionę nie czekało tutaj miłe przyjęcie. Oboje byli wrogami śmierciożerców. Ani przez chwilę nie miał wątpliwości co do tego, że przyjdzie im za to zapłacić.
Miał wrażenie, że jest już uwięziony godzinami. Jego wspólniczka nadal była nieprzytomna, chociaż nawet jej tego zazdrościł. Nie musiała marznąć i być sama ze sobą i swoimi myślami. Nawet to było już dla blondyna jak tortury. Uważnie rozglądał się po pomieszczeniu, aby znaleźć jakąś minimalną szansę na ucieczkę. Jednak cela nie posiadała żadnych słabszych miejsc. Dodatkowo całe jego ciało było obolałe, ponieważ ruchy miał ograniczone i mięśnie ciągle napięte. Nikomu nie udałoby się rozluźnić w takiej sytuacji.
Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył, kiedy szatynka się obudziła. Dopiero jej ruchy wyrwał go z rozmyśleń. Próbowała wyswobodzić się z niewidzialnych łańcuchów, ale bezskutecznie. Dopiero po wielu nieudanych próbach rozejrzała się i dostrzegła Draco.
- Gdzie jesteśmy? Co się stało? Masz jakiś pomysł jak się stąd wydostaniemy? – zalała go pytaniami.
- Uważam, że to są te tajemnicze kopalnie. Przypuszczałem, że będzie tu cieplej. Jesteśmy porwani, nie zorientowałaś się? – odpowiedział blondyn lekko zdenerwowany. Spodziewał się, że czarownica szybko wymyśli plan ucieczki.
- Tylko jak się dowiedzieli, że tu będziemy? – zapytała szeptem załamana Hermiona. Była na siebie bardzo zła, że niczego nie zauważyła. Przecież powinna, powtarzała sobie ciągle.
- Ciekawe pytanie, prawda? – usłyszeli obcy głos. Nie stąd, ni zowąd po drugiej stronie krat stała kobieta. Była ubrana cała na czarno. Jej długie, czarne włosy związane były w koka a czarne jak smoła oczy wpatrywały się w nich z obrzydzeniem. - Czyżby nasz zdrajca mnie nie poznawał?! – skierowała się do blondyna. – Trzeba coś z tym zrobić. Może to odświeży ci pamięć? Crucio!
~*~
Kilka dni temu Draco przyjechał do domu na przerwę świąteczną. Chciał zrobić wszystko, byle tylko nie wracać do rodzinnej rezydencji. Od kiedy Voldemort urządził sobie w jego posiadłości główną siedzibę unikał tego miejsca jak ognia. Nienawidził większości osób, które się w niej pojawiały. Jednak rodzice zmusili go, aby przyjechał. Wolał zostać w Hogwarcie, nawe, jeśli większość uczniów patrzyła tam na niego z obrzydzeniem i pogardą. Jedli właśnie wigilijny obiad. Czarny Pan siedział na głównym miejscu i patrzył na swoich poddanych, jakby to oni byli jego posiłkiem. Nagini poruszała się powoli na stole, przez co połowa śmierciożerców bała się po coś sięgnąć. Nagle wzrok ich przywódcy zatrzymał się na blondynie.
- Draco – wypowiedział głośno. Arystokrata wstał i zwrócił się w jego kierunku. Miał opuszczoną głowę, ponieważ Voldemort nienawidził, kiedy ktoś patrzył my prosto w oczy jakby byli sobie równi. – Zostałeś wyróżniony i to tobie przypadnie zaszczyt ukarania kapitana grupy, która naraziła swoją misję na porażkę – mówił powoli. – Glizdogonie! Przyprowadź Johannę Plurck!
Już po chwili wszyscy ujrzeli wysoką kobietę z czarnymi jak węgiel włosami i oczami. Niektórzy kojarzyli ją ze wcześniejszych spotkań, więc po pomieszczeniu rozległy się ciche szepty. Draco odszedł od stołu i stanął naprzeciwko klęczącej kobiety.
- Myślę, że długie, bolesne Cruciatus powinno załatwić sprawę – stwierdził Czarny Pan i uśmiech zagościł na jego twarzy na myśl o zbliżających się torturach. Blondyn nie chciał tego robić. Jednak nie miał żadnej opcji. Nienawidził takich sytuacji, ale wiedział, że jeśli nie spełni woli swojego przywódcy to całą jego rodzinę spotka kara o wiele gorsza. Dlatego powoli podniósł rękę i wypowiedział zaklęcie.
- Crucio – powiedział szeptem i po chwili całe pomieszczenie wypełnił krzyk pełen cierpienia.